Wycieczka na Stadion Narodowy (Polska – San Marino)

Na początku marca zrobiłem sobie przedwczesny prezent urodzinowy i zakupiłem bilet na mecz Polska – San Marino, sądziłem że 26.03 będzie już ciepło i wiosennie, a nie -5C i wszędzie śnieg.  Reprezentacja nie zachwyciła kilka dni wcześniej, ale dla mnie była to sprawa drugorzędna – wybrałem się obejrzeć stadion na którym rozgrywano mecze Euro 2012.

Ostatni raz byłem na meczu coś koło 2000r., więc nie miałem zbyt dużo pozytywnych wspomnień z tym związanych. No ale to był nowy stadion.

Dojazd bardzo prosty i łatwy bo bilet na mecz jest również biletem dobowy na komunikację miejską. Chwile przed 20:00 wysiadłem z autobusu i utknąłem w przejściu podziemnym pod rondem Waszyngtona – no to sobie obejrzę pierwszą połowę pomyślałem. Ale po wyjściu na górę okazało się że tłumów nie ma zbyt dużych. Zacząłem szukać kolejki do bramek wejściowych, no i nie znalazłem bo bramek było ze 300szt, a przejście przez nie trwało chwilę.

Następnie pokonałem kilka schodów i dotarłem pod sam stadion, tu odbywała się kontrola biletów – elektroniczna połączona z przejściem kołowrota bramowego – znowu bez kolejek 🙂 Jako że miałem bilety na sektor A4 którego nie było na planach stadionu, postanowiłem sprawdzić stewardów. Ci szybko wskazali mi niepozorne drzwi których pilnował kolejny pan. Po sprawdzeniu biletu zostałem wpuszczony i… zdziwiło mnie ciepło – to była ogrzewana klatka schodowa. Okazało się że kupiłem bilety na nieczynne jeszcze sektory VIP.  Cateringu i hostess nie było, ale cały mecz na upartego można było z za szyby w cieple oglądać. Ja jednak udałem się na swoje miejsce. Pierwszy rząd, wygodne krzesełko, czysta szklana barierka, całkiem ciepło, zakaz palenia, widok na wprost pola karnego – za 65zł super oferta.

Teraz chwila narzekania – od strony wizualnej oprawy mecz klapa. Spiker „sztywny” o wszystkim mówił (a za często tego nie było) z opóźnieniem, wielkie 4 ekrany nie wykorzystane prawie do niczego – poza składem przed meczem i pseudo animacją po bramce. Trochę kulawo jak na XXI wiek i erę tableto-smatfonową.

W przerwie udałem się na zwiedzanie. Wejście na górny ring nie jest trudne ale tych schodów kilka jest. Co ciekawe nawet na górze są sklepiki z jedzeniem (w europejskich cenach – 15/20zł hotdog czy zapiekanka). Górne trybuny, robią wrażenie szczególnie jak się wejdzie pod sam dach – tyle że to już wymaga sporego wysiłku. Zdjęcia nie oddają tego jak tam jest stromo i jak małe wydaje się boisko.

Po meczu piłkarze San Marino podziękowali publiczności za doping, za to nasze gwiazdki bardzo szybko zeszły z murawy. Co ciekawe oglądając mecz w TV wydaje się że był całkiem spory doping… Ale to tylko dobre ustawienie kilku mikrofonów. Cisza, gwizdy, śmiech, doping dla niebieskich –  to przeważało. Zresztą będzie można się o tym przekonać za kilka dni jak umieszczę filmik.

Wyjście ze stadionu szybkie, łatwe – pewnie 80% wew. ogrodzenia stadionu to bramy, potem pozostał jeszcze spacerek do centrum przez zamknięty most i już można było zakończyć wycieczkę.

PS Podczas powrotu mostem, przystanąłem nakręcić film, no i doświadczyłem uczucia trzęsienia ziemi. W niezłe wibracje może go wprawić te kilka tysięcy osób idących po nim.