Spinderowy młyn – zapoznanie

Jako że po kopaniu auta byliśmy mocno opóźnieni to nie robiliśmy sobie nadziei na długą jazdę na nartach. Pod wyciąg dotarliśmy przed 12. Na pierwszym zjeździe pokierowaliśmy mamę na rakietach w odpowiednią przecinkę i pognaliśmy w dół. Widać że sporo śniegu napadało i chyba nie wszędzie ratrak był rano. Na górze było wywiane, a na dole muldy.

Przez cały pozostały dzień kręciliśmy się po arealu próbując różne konfiguracje tras, udało nam się wjechac na zamknięta czarną i zniknąć w zaspie, Szymon pojeździł trochę „freeridów” i niestety uszkodził sobie wiązanie w narcie. Nie wiem jak, ale zjechał na dół na jednej narcie. Na dole wypożyczyliśmy drugie narty i dokończylismy dzisiejsze jazdy.

Mamę spotkaliśmy na górnej stacji kanapy, jako że było po 15:00 a mama miała ponad 2,5km do zejścia (po stoku) to wsadziliśmy ją do kanapy i pojechała w dół… Szymon pognał za Nią na nartach, a ja pojechałem po auto (parking był w innym miejscu niż ta kolejka zjeżdżała).

Mieliśmy jeszcze drobne problemy z odnalezieniem się, ale w końcu się udało. W Vrchlabi znaleźliśmy serwis który ma naprawić uszkodzone wiązania (w sensie wymienić na inne), zjedliśmy też obiad.

Bez łańcuchów udało nam się wjechać na parking z którego rano się nie mogliśmy wykopać. Widać że pług mocno popracował bo było ledwo 5cm białego. Oby jutro nie trzeba było znowu się odkopywać…