Rakietowa wycieczka

Dziś czekały mnie dwa kilometry podejścia pod górę – najpierw na Hromovkę, a stamtąd na Svatego Petra, w butach yetiego. W dodatku założyłam nie swoje buty biegowe – z pośpiechu wzięłam z półki mężowe. Podejście zabrało mi niestety tak dużo czasu, że żadna dłuższa wycieczka nie wchodziła już w grę. W dodatku dostawa słońca na ten dzień wyczerpała się – w ciągu kilku minut nie wiadomo skąd przywiało ciemne chmury. Dlatego poszłam na łatwiznę i ruszyłam znajomą z wczoraj  trasą. Tutaj spotkała mnie miła niespodzianka. Wszystkie wczorajsze  zaspo-koszmary, zapomniane, odcięte od cywilizacji drogi zmieniły się w uporządkowane traski, w dodatku ze świeżo położonym śladem biegowym. Trochę żałowałam, że biegówki zostały w aucie na dole. Pokręciłam się nieco po znajomej okolicy, dziś kilkukrotnie łatwiejszej do przejścia,  i już trzeba było wracać do chłopaków. Próbowałam dostać się  w okolice wyciągu Stoh, ale kolejny odcinek trasy nie był już tak dobrze przygotowany, dlatego zostałam na znajomej ścieżce. Później czekał mnie już tylko zjazd kolejką z atrakcjami i tak skończyła się aktywna część dnia.