Alpe Lusia i powrót biegówkowy

Miało być oglądanie widoków z Marmolady, ale wyszło inaczej. Chłopaki namówili mnie na wjazd kolejką na szczyt Le Cune. Ta przyjemność w obydwie strony kosztowała 20 euro. Potem trochę pokręciłam się na górze w celu zrobienia pamiątkowych fotek.

Następnie przyszedł czas na powrót. Początkowo dało się iść tylko z buta, droga z parkingu do Moeny była całkowicie roztopiona. W samej Moenie okazało się, że wiosna zagościła już na dobre i trudno było znaleźć mi początek Marcialongi. Pan z informacji turystycznej stwierdził, że ze względu na warunki pogodowe trasa biegowa jest zamknięta.

Uparłam się jednak, by ją znaleźć. Żeby było to bardziej realne, poszłam piechotą jeszcze kolejne 2 km nad jezioro Soraga, leżące na styku Moeny i Soragi. Z dołu wypatrzyłam coś, co mogło być trasą biegową. Niestety sielanka nie trwała zbyt długo, bo po 500 m śnieżny szlak się skończył, a zastąpił go asfalt…

Poszłam drogą dalej, aż w końcu zobaczyłam z góry fragment trasy biegowej, na której wczoraj zakończyłam wycieczkę. Trochę zawróciłam i poznałam prawdziwy początek traila Soraga. Stamtąd można już było zawracać do domu. Potem z minuty na minutę było coraz ciężej. Zrobiłam jeszcze pod górę ponad 12 km i już byłam niemal pod naszym pensjonatem.